Jak korzystać z Google, Facebooka i innych social mediów w Chinach? To duży problem
Chociaż igrzyska olimpijskie powinny być przede wszystkich czasem radości, emocji i dopingowania ulubionych zawodników, to tym razem sytuacja nie jest wcale taka oczywista, bo radość ze sportowych zmagań przysłania fakt, że impreza została zorganizowana w Chinach, a na dodatek w bardzo nietypowy sposób.
Od dawna można usłyszeć głosy, że organizacja igrzysk olimpijskich to ogromne obciążenie finansowe, na które wiele krajów nie może sobie po prostu pozwolić, dlatego impreza często odbywa się tam, gdzie może się odbyć, a nie tam, gdzie faktycznie powinna.
I wydaje się, że tak właśnie jest w przypadku Igrzysk Olimpijskich w Pekinie - Chińczycy chętnie podjęli się organizacji, pomimo bardzo trudnych pandemicznych warunków, ale wszyscy mamy świadomość, że to nie do końca w porządku. Mówimy przecież o kraju, w którym prawa człowieka są tylko pustym sloganem, mniejszości etniczne zamyka się w obozach pracy i więzieniach, a partia rządząca inwigiluje i kontroluje niemal każdy element życia swoich obywateli.
A najlepszym przykładem jest tutaj Internet, bo chociaż Chińczycy mają do niego dostęp, to Wielki Firewall dba o to, by mogli czytać i przeglądać tylko to, na co zgodę wyraża władza. To nic innego jak powszechna cenzura treści związanych z prawami człowieka, demokracją, religią, seksem, badaniami naukowymi czy publicznymi zgromadzeniami, przez którą partia stara się kreować wygodny dla siebie obraz świata i wychowywać pokolenia wolne od skażenia “Zachodem".
W związku z tym obywatele muszą zapomnieć o możliwości korzystania z YouTube’a, Facebooka, Messengera, Instagrama, Twittera, WhatsAppa, Twitcha, Pinteresta i wielu innych mediów społecznościowych, którymi żyje obecnie cały świat. Ba, nie mają też dostępu do Google (koncern był swego czasu mocno krytykowany za próby stworzenia wersji swojej wyszukiwarki zgodnej z wytycznymi chińskiego rządu o nazwie Dragonfly i ostatecznie porzucił ten pomysł), agencji informacyjnych czy stron najpopularniejszych i najbardziej opiniotwórczych mediów, jak Reuters, The Washington Post, Bloomberg, TIME, NBC News, BBC, New York Times czy The Guardian. A wspomniałem, że Netflix również został zablokowany?
Oznacza to, że próba wyświetlenia tych stron kończy się komunikatem o błędzie, podobnie jak znalezienie aplikacji mediów społecznościowych w sklepie, a wcześniej zainstalowane apki nie będą się aktualizowały i odbierały/wysyłały wiadomości, więc staną się bezużyteczne.
Do dyspozycji mamy za to lokalne alternatywy, jak np. Weibo, choć należy mieć świadomość, że ściśle kontrolowane i nadzorowane przez władze, więc wszelkie nieodpowiednie treści znikają z nich szybciej, niż się tam pojawiają.
Nic więc dziwnego, że wiele osób jeszcze przed rozpoczęciem zimowych igrzysk olimpijskich zastanawiało się, w jaki sposób będą pracować dziennikarze, bo w typowych chińskich warunkach “zachodni" reporterzy nie są przecież w stanie działać (dostęp do źródeł, agencji zdjęciowych, mediów społecznościowych, kolegów z redakcji, którzy zostali na miejscu itd.). Nie wspominając już o sportowcach, którzy wyjadą z Chin na długie tygodnie i z pewnością będą chcieli relaksować się przy ulubionej rozrywce czy pozostać w kontakcie z najbliższymi.
Początek imprezy przyniósł odpowiedź na to, jak poradzili sobie z tym “problemem" Chińczycy - jeśli chodzi o dziennikarzy, to jak informują redaktorzy przebywający na miejscu, w głównym centrum prasowym mają oni nieograniczony dostęp do internetu i to takiego w naszym stylu, więc mogą pracować. Kłopoty pojawiają się poza tym budynkiem, co z punktu widzenia władz jest idealnym rozwiązaniem, szczególnie w połączeniu z otoczeniem terenu zmagań olimpijskich ogrodzeniem i zmuszaniem dziennikarzy do korzystania z dedykowanych środków transportu (a wszystko w imię bezpieczeństwa w związku z COVID-19).
Z jednej strony mogą wykonywać swoje obowiązki na miejscu, a z drugiej nie ma ryzyka, że pokażą poza obiektami olimpijskimi coś, czego z punktu widzenia partii nie powinni. Czujność lokalnych władz można było zresztą zobaczyć podczas jednego z wejść na żywo dla holenderskiej telewizji, podczas którego dziennikarz został odciągnięty sprzed kamery przez funkcjonariuszy w cywilnych ubraniach - krzyczeli na niego, wymachiwali rękami, ale nie byli w stanie powiedzieć, co robi źle. W komentarzach innych redaktorów można było zaś przeczytać, że to norma i podobne sytuacje zdarzają się na porządku dziennym.