"Operatorzy specjalnie opóźniają wprowadzenie internetu" - wywiad z prof. Januszem Filipiakiem

Prof. Janusz Filipiak - profesor doktor habilitowany w zakresie nauk technicznych. Od 1997 r. pozostaje profesorem zwyczajnym na Akademii Górniczo - Hutniczej w Krakowie. W latach 1991 - 1998 kierował Katedrą Telekomunikacji AGH w Krakowie. Autor ponad stu publikacji z zakresu telekomunikacji i teleinformatyki oraz książek z zakresu teleinformatyki, redaktor czasopism, konsultant instytucji krajowych i zagranicznych, członek Komitetu Elektroniki i Telekomunikacji PAN. Pełni funkcję prezesa zarządu spółki ComarchS.A..

INTERIA.PL: Comarch ma bardzo dobre wyniki finansowe za 2006 rok. To pokazuje, że zarządzenia firmą idzie w dobrym kierunku. Jaka jest Pana wizja dla całej Grupy Kapitałowej?

Reklama

Prof. Janusz Filipiak: Największym wyzwaniem jest inwestowanie w rozwój, my nie chcemy poprzestać na zatrudnionych 2600 osobach, na eksporcie do 30 krajów i na około 150 produktach w ofercie. Rozwój nadal będzie forsowany. To, co mnie szczególnie cieszy, to fakt, że pomimo ciągłych inwestycji, spółka przynosi zyski. Ciągle tworzymy nowe miejsca pracy (600 miejsc pracy tylko w zeszłym roku). Nad nowymi produktami nieustannie pracuje od około 200 do 300 osób. Koszt takiej pracy jest ogromny, to nie jest kupowanie walcowni. Do tego zatrudniamy ludzi w spółkach zagranicznych, rozszerzając naszą ofertę w państwach UE i w Stanach Zjednoczonych. Pomimo wydatków, inwestycji, oraz otwierania nowych oddziałów zagranicznych i krajowych (m.in. Lublin), osiągamy dobre wyniki. Chciałbym dalej inwestować i dalej udowadniać, że jest to możliwe.

Wspominał Pan o oddziale Lublinie, niedawno Comarch otworzył swój krajowy oddział także w Łodzi. Co zadecydowało o wyborze właśnie tych miast?

W samym Krakowie podaż absolwentów w stosunku do liczby studentów jest za mała. Dlatego Comarch się rozwija. Nasz największy oddział znajduje się w Poznaniu, mamy także placówki we Wrocławiu, Gdańsku oraz oczywiście w Warszawie. Jednak cały czas potrzebujemy nowych i utalentowanych inżynierów oraz biznesmenów. Będąc w wielu miastach, łatwiej jest nam konkurować o dobre kadry. Dawniej ludzie z Lublina czy Łodzi studiowali w Warszawie - dzisiaj uczą się w swoich rodzinnych miastach. Musimy się tam pojawić, jeśli chcemy, aby przyszli do nas utalentowani ludzie z regionu.

Jak Pan ocenia wiedzę młodych ludzi, którzy studiują w Łodzi czy Lublinie w stosunku do osób, które ukończyły AGH lub UW. Czy ich wiedza i umiejętności bardzo się różnią?

Żadna uczelnia nie daje wiedzy praktycznej, która jest konieczna do pracy - to jedynie podkład. Najpierw studia - potem zdobywanie praktyki. Nie ma jednak większych różnic między absolwentami danych uczelni. Ludzie z Lublina czy Łodzi mają taką samą wiedzę teoretyczną, jak ich koledzy z Warszawy lub Krakowa.

Skoro przy kadrach. Obecnie w branży IT jednym z najważniejszych elementów są odpowiedni ludzie. Jaki klucz obowiązuje przy rekrutacji najbliższych współpracowników?

Każda osoba, która chce pracować w Comarchu, musi zdać test. Dla ułatwienia powiem, że test jest ciągle zmieniany, tak więc nie będzie go można raczej dostać na giełdzie studenckiej. Zatrudniamy ludzi przede wszystkim z uczelni państwowych, ponieważ ich poziom nadal jest wyższy niż uczelni prywatnych. Mamy podpisane umowy z 11 uczelniami z całej Polski w zakresie współpracy i badań naukowych. Przyglądaliśmy się wszystkim ośrodkom akademickim w Polsce i wybraliśmy te najlepsze. Niestety, nie mogę zdradzić, które to uczelnie.

A jak prezentują się różnice w wykształceniu i w umiejętnościach między różnymi krajami. Gdzie jest łatwiej, a gdzie trudniej znaleźć dobrych ludzi?

Poziom wykształcenia na Ukrainie jest znacznie niższy niż na przykład w Polsce. Tamtejsi ludzie są utalentowani, mają podstawy teoretyczne, ale są i pewne braki. W naszym oddziale we Lwowie bardzo często musimy uczyć niektórych rzeczy od podstaw, pokazując bardziej zaawansowaną informatykę. W Stanach sytuacja wygląda zupełnie inaczej - dana uczelnia znajduje się w określonej lidze (first tier, second tier, third tier). Od razu wiadomo, czego można się spodziewać. Nikt na świecie nie może równać się z pierwszą liga amerykańskich uczelni.

A jak prezentują się różnice na płaszczyźnie organizacyjnej? Inwestorzy wchodzący na polskie rynki często narzekają na biurokrację. Czy na rynkach, na które wchodzi Comarch pojawiają się podobne problemy?

W innych krajach nie jest dużo lepiej. Najgorsza jest Rosja i Ukraina, niewiele lepsza jest Francja. Wszędzie są mniejsze lub większe wymogi. Najprościej prowadzi się interesy w Stanach Zjednoczonych, gdzie regulacji jest naprawdę bardzo mało, a na barkach samego przedsiębiorcy spoczywa odpowiedzialność za działania zgodnie z prawem. Tymczasem w większości krajów wszystko jest przeregulowane, a przedsiębiorca pilnowany jest na każdym kroku. W Polsce mamy do czynienia z kontrolą skarbową raz na rok, dwa lata. W USA raz na kilkanaście lat, jednak, jeśli popełniliśmy jakieś przestępstwo, natychmiast lądujemy w więzieniu.

Po zbudowaniu spółki informatycznej, postanowił Pan zainteresować się sportem. Który biznes jest trudniejszy - spółka sportowa czy informatyczna?

Z punktu widzenia zarządzania, jest to takie samo przedsięwzięcie - są pracownicy, są klienci oraz usługi, które trzeba dostarczyć. Znacznie większe natomiast są same emocje. Cracovia ma takie same cechy przedsiębiorstwa jak Comarch. Jednak Comarch stawia znacznie więcej wyzwań, ponieważ jest to duża firma. Sport jest spektakularny, wszystko dzieje się na oczach kibiców. Jeśli w Comarchu komuś zwrócę uwagę, nie ma w tym nic złego. Jeśli to samo zrobię w Cracovii - każda gazeta o tym napisze. Wszystko, co jest zupełnie normalne w Comarchu, w Cracovii staje się tematem dla mediów. Ale trzeba się nauczyć z tym żyć. Ja już się chyba nauczyłem.

Kibice mówią o Panu, że jest Pan pierwszym profesorem wśród kibiców i pierwszym kibicem wśród profesorów.

To profesor Wyka był największym fanem Cracovii. Chociaż był znanym humanistą, często wyzywał sędziów słowami powszechnie uznanymi za obraźliwe. To ważna część historii Cracovii. Nie mam zamiaru odbierać mu palmy pierwszeństwa.

Euro 2012 - czy branża IT, dzięki spektakularności całej imprezy, może wykorzystać mistrzostwa jako element promocyjny?

Efekt promocyjny rzeczywiście jest niesamowity. To świetna dźwignia marketingowa dla miasta i dla firmy. Niesamowite emocje. Jeśli np., pojedziemy kiedyś do Niemiec, a ktoś nas zapyta: "Skąd jesteś?" A my odpowiemy: "Z Krakowa". "A to tam, gdzie Włosi wygrali jeden zero" - ktoś zacznie wspominać. Jednak w wymiarze bezpośrednim nie ma to większego znaczenia. Jeśli np. Kraków dostanie Euro 2012, będą to maksymalnie dwa, trzy mecze. To nie wystarczy?

Spółki krakowskie, których udziałowcem jest Comarch to także INTERIA.PL. Jaka jest Pana wizja dla INTERIA.PL? Czy możliwe jest wspólnie wyjście z INTERIA.PL na rynki zagraniczne?

Bardzo wierzę w tę spółkę, właśnie dlatego chcemy kupić pakiet akcji od Bauera. Współpraca z INTERIA.PL będzie kontynuowana. Dla mnie INTERIA.PL powinna być portalem informacyjnym pierwszego wyboru dla środowisk polonijnych, dla czasowej emigracji.

W INTERIA.PL pozytywnym elementem jest brak dużego partnera medialnego. Onet ma ITI, co z jednej strony jest dobre (pozyskiwanie treści), ale większość możliwych rozwiązań staje się przez to nakierowana na telewizję. Ja głęboko wierze, że najważniejsze jest wytwarzanie nowych serwisów, nowych produktów - wtedy lepiej takiego ograniczenia nie mieć.

Osobiście mam nadzieję, i proszę o to Grzegorza Błażewicza Prezesa Zarządu, aby INTERIA.PL tworzyła bardzo dużo serwisów, społeczności i usług. Aby nieustannie patrzyła, jak społeczność internetowa na to wszytko reaguje. Dla mnie ważniejsza niż wynik finansowy czy oglądalność jest kreatywność, ciągłe tworzenie czegoś nowego.

Jeśli uda się wyprodukować tego typu serwisy, wtedy możemy wejść w inne strefy językowe i znaleźć społeczności, które korzystałyby z tego typu usług.

A czy wierzy pan w Internet w komórce? W mobilne urządzenie za pośrednictwem, którego zrobimy przysłowiowe "wszystko"?

Dostęp przewodowy zawsze będzie szybszy niż dostęp do internetu przez komórkę. Operatorzy, jeśli można tak to ująć, specjalnie opóźniają wprowadzenie internetu do komórek, unikając wypuszczenia na rynek komórki IP i wystartowania z internetową telefonią. To odwróciłoby do góry nogami cały rynek telefonii komórkowej, opłaty za połączenia stałby się znacznie niższe. Tymczasem nic nie stoi na przeszkodzie wprowadzenia tych rozwiązań.

Specjaliści z SAE (Systems Architecture Initiative) koncentrują się na koncepcji LTE (Long Term Evolution) umożliwiającej uzyskanie teoretycznej przepustowości dochodzącej do 100 Mb/s za pomocą telefonu komórkowego. Fantastyka naukowa czy realna wizja przyszłości?

Na pewno jest to możliwe. Jednak ilu ludzi rzeczywiście może dostać te 100 MB? Urządzenie na pewno da sobie radę, ale sieć nie wytrzyma tak wielu użytkowników jednocześnie.

Co, po tylu latach, jeszcze Pana kręci w biznesie?

Dla mnie Comarch, INTERIA.PL i cała Grupa Kapitałowa to na pewno nie koniec. Niczego nie świętuję. Nie bardzo mam nawet ochotę jeździć i odbierać kolejne nagrody, które dostaje Comarch. Ciągle chcemy iść dalej, rozwijać tę firmę. Jesteśmy firmą globalną. Jeszcze tak naprawdę nie jesteśmy tak duzi. Obecnie nasza kapitalizacja wynosi 700 mln dolarów. Poczekajmy, kiedy przekroczymy 1 miliard.

Czy Pan ma jeszcze czas, aby korzystać z komputera wyłącznie dla relaksu?

Na firmowym parkingu stoi moje auto, a w bagażniku mam całą plątaninę kabli i głośników. Zwykłem mówić, że dzisiaj każdy musi sam przetwarzać dźwięk i obrazy. Wieczorem planuję zrobić porządek w mojej kolekcji zdjęć. Śmieję się, że nieustannie pracuję przy przetwarzaniu dźwięku, przenosząc głośniki i metry kabli. Ilość tego wszystkiego potrafi czasami być przytłaczająca.

Rozmawiali Łukasz Kujawa i Paweł Gąsiorski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kraków | wizja | Janusz Filipiak | Filipiak | operatorzy | Comarch
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy